Kamperem po północy Norwegii, część 1. Senja
Senja to wyspa ukrywająca się w cieniu popularniejszych Lofotów. Jej strome, surowe szczyty sięgają nieba, czego wrażenie potęguje owijająca je mgła. Czerń grafitu dominuje nad innymi kolorami, nawet złotą toaletą wartą miliony (sic!). Fiordy skrywają w sobie urokliwe wioski i wręcz rajskie plaże. Początkowo mieliśmy przejechać główną trasą z Kvaloyi na Andoyę, traktując Senję jako „punkt po drodze”. Jednak zamknięcie drogi i odwołanie jednego z promów zmusiło nas do dwukrotnego (tak!) objechania wyspy. Nie żałuję, bo Senja jest prze-pię-kna.
To pierwszy norweski wpis, rozpoczynający przygodę
Pod koniec sierpnia 2022 roku polecieliśmy do Tromso przez Gdańsk. Zaplanowaliśmy niecałe dwa tygodnie tak, aby objechać południowe wyspy Norwegii (w tym najpopularniejszy archipelag Lofotów) oraz zobaczyć Tromso i Oslo (skąd mieliśmy powrotny bilet do Londynu).
Michał znalazł kontakt do Sebastiana, który pożyczył nam samochód przebudowany na dwuosobowego kampera. To była nasza pierwsza wspólna objazdówka, pierwszy raz korzystaliśmy też z takiego typu noclegu. I wpadliśmy jak śliwka w kompot! :) Nie tylko zakochaliśmy się w norweskich wzgórzach (i chrupkach „Smash!”), ale też w „camping life”. Mówię Wam, jak będę duża, to będę miała kampera!
Senja była pierwszym punktem naszej wyprawy. Po odebraniu samochodu w Tromso i wieczornej przeprawie promowej z Kvaloyi zdecydowaliśmy się spać na promowym parkingu w Botnhamn. Brzmi ponuro, nie chcieliśmy jednak ryzykować i zapuszczać się w głąb wyspy wieczorem, kiedy mieliśmy wstępny plan na jej zwiedzanie następnego dnia.
Ba, mieliśmy zaproszenie od Sebatiana i Magdy, żeby spędzić noc w remontowanym przez nich domu, ale nastawiłam się na „chrzest bojowy”. Pierwsza noc w kamperze i już! Poza nami nie było tam nikogo, ale bezpłatna toaleta okazała się mieć prysznic i… ogrzewaną podłogę. Wyobrażacie sobie?! Ta lokalizacja podniosła nasze oczekiwania, co do wyszukiwanych miejsc do spania, haha.
O czwartej nad ranem obudziła nas koparka przerzucająca piasek
Nie mogliśmy dłużej przewracać się z boku na bok, zwłaszcza że pierwszej nocy czuliśmy się wyjątkowo nieswojo. Spanie z sufitem na wyciągnięcie ręki, w ciasnym śpiworze zaraz przy drodze, było dość nietypowe. Ba, nie wiem nawet, czy nie baliśmy się, że z pomysłem wypożyczenia kampera trochę porwaliśmy się z motyką na słońce! Skupiliśmy się jednak na tym, co tu i teraz. Po szybkim śniadaniu sprawdziliśmy pogodę i zdecydowaliśmy się na szybki trekking przed zapowiadanym deszczem.
Ruszyliśmy do Fjordgård. Trochę błądziliśmy, szukając początku trasy. Finalnie okazało się, że w okolicy wejścia na szlak na Heglę nie ma miejsc parkingowych. Zostawiliśmy samochód na jednym z płatnych parkingów w miasteczku, zmieniliśmy buty na trekingowe i wyruszyliśmy w drogę.
W Fjordgård macie dwie możliwości trekkingu: na Seglę lub Hesten
Czytałam wcześniej, że trasa na Hesten jest krótsza i mniej wymagająca, poza tym rozciąga się z niej lepszy, bo piękny widok na wyższą Seglę. Gówno prawda! ;) Trasy na północy Norwegii i owszem są krótkie, ale strome. To nie jest radosny piknik w drodze na Ślężę czy Śnieżkę (pozdrawiam dolnoślązaków), a niekiedy walka o zachowanie równowagi i tchu. Ale widoki są rzeczywiście piękne, dlatego warto. Za każdym razem.
Wejście na Hesten zajęło nam około godziny, z przerwami na zdjęcia i wodę.
Pogoda na Senji okazała się wyjątkowo kapryśna, ale nie tylko ona
Zaczęło padać punktualnie o 12:00, akurat kiedy schodziliśmy ze szlaku na Hesten. Pojawiające się zza chmur słońce co jakiś czas dawało nam nadzieję, ale nie mogliśmy dłużej zwlekać. Zresztą, plany dostosowywaliśmy nie tylko do pogody! Główna droga widokowa wyspy Senja była zamknięta, a pozostałe odcinki w remontach. W większości miejsc kładziono świeży asfalt, dlatego musieliśmy czekać na samochód “przewodnika” (czy tylko nam i Magdzie „ledebil” kojarzy się z francuskim debilem, haha?), który prowadził nas w kordonie przez remontowany fragment.
Trwało to wieki, ale nie denerwowaliśmy się tym. Wstąpiliśmy na herbatę do wspomnianego już domu Sebastiana i Magdy, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Wtedy jeszcze plac budowy, a wkrótce urokliwe miejsce do wynajęcia – sprawdzenie jak im poszło, będzie świetną okazją, żeby wrócić w te regiony… ;)
Czas na wakacjach płynie zupełnie inaczej, nawet kiedy pada
Nigdzie się nie spieszyliśmy. Pogoda pozostawała bez zmian, ale dawała nadzieję na kolejny dzień. Znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg niedaleko Mefjordvær, wioski rybackiej, którą mieliśmy na liście do odwiedzenia. Niestety, okazało się idealne tylko w aplikacji!
Wiało niesamowicie mocno, a parking okazał się osłoniętym polem na końcu fiordu. Myśleliśmy, że odfruniemy, bo auto wręcz trzeszczało! W dodatku okazało się, że łazienka jest tylko jedna, z toaletą i małą umywalką. Bez prysznica, chociaż aplikacja mówiła inaczej. Przepoceni po porannej wspinaczce, zmarznięci od drobnego deszczu, spojrzeliśmy na zajmujące większość miejsca vany i… Odpaliliśmy Booking.com.
Pokój w Mefjord Brygge był skromny, za to okolice… Magiczne! Mefjordvær to naprawdę malownicze miejsce. Magicznym okazało się też śniadanie podawane w cenie noclegu. To świetna opcja na spróbowanie okolicznych przysmaków, bo stół nakryty był m.in. wędzonym łososiem, kilkoma rodzajami śledzia i makreli, pastą z kawioru, czy nawet słodkawym brązowym serem. Ogólnie, było tego sporo. Ogólnie, po zjedzeniu śledzia w Norwegii moje życie nie będzie takie samo.
Okazało się, że nad wyborem noclegu czuwało przeznaczenie
Brzmi donośnie, ale gdybyśmy nie porozmawiali z recepcjonistą, nie dowiedzielibyśmy się przed czasem, że prom do Andenes, którym planowaliśmy płynąć, został zawieszony. Musieliśmy zmienić plany, przejechać Senję raz jeszcze i dotrzeć na Andoyę kontynentem! Na szczęście dowiedzieliśmy się tego w miarę wcześnie, więc mogliśmy zdążyć na czas do Andenes. Nagle z 2 godzin jazdy i przeprawy promem zrobiło się 7-8 godzin samochodem…
Długość czekającej trasy nie oznaczała jednak, że rzuciliśmy się za kółko i zapomnieliśmy o zwiedzaniu Senji. Co to, to nie! ;) Korzystaliśmy z dnia i delektowaliśmy się wyspą, zahaczając o 3 najpopularniejsze miejsca:
Ersfjord Beach
Tutaj zaparło nam dech w piersiach. Zdecydowanie uznaje je najpiękniejszym miejscem wyjazdu po Norwegii, koniec kropka. Przy plaży znajduje się złota toaleta z przeszklonym dachem. Kosztowała 3 miliony norweskich koron, czyli jakieś…1 400 000 złotych. ;) Nie jest tu jednak główną atrakcją, w przeciwieństwie do białego piasku otulonym wysokimi czarnymi szczytami. To była właśnie Norwegia, którą wyobrażałam sobie przed przyjazdem.
Tungeneset i Devil’s Jaw Point
Jadąc samochodem przez północ Norwegii zauważycie mnóstwo znaków wskazujących punkt widokowy. Zaufajcie mi, w większości przypadków naprawdę warto się zatrzymać! Tungeneset to kładka zaraz przy Devi’s Jaw Point. Prowadzi nisko w stronę morza, od którego będą was dzielić tylko ogromne płaskie kamienie. To o nie kiedyś, niewidocznych przy wzburzonym morzu, rozbijały się statki.
Bergsbotn utsikt plattform
Platforma Bergsbotn była ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem na Senji. Rozciąga się z niej świetny widok!
Czy żałuję, że zwiedzanie wyspy Senja nie poszło zgodnie z planem i musieliśmy się dostosować do zmian drogowych i zawieszonego promu? Zupełnie nie. Tego dnia “zakolegowaliśmy się” z kamperem i wypracowaliśmy rutynę dnia. Myślę, że wręcz potrzebowaliśmy tylu godzin w samochodzie, żeby się przyzwyczaić. Poustawiać rzeczy tak, żeby były w zasięgu ręki czy w wygodnym miejscu. Dopasować fotel do sposobu siedzenia. Zjeść obiad w otoczeniu natury i tęczy na niebie.
Kochani, od tej pory Norwegię zwiedzaliśmy nie tylko Michał i ja, ale Michał, kamper i ja. ;)