Norwegia kamperem, część 3 i 1/2. Lofoty, ciąg dalszy
Lofoty zrobiły na nas OGROMNE wrażenie. Tak wielkie, że gdy w końcu siadłam do opisywania wyjazdu, nie potrafię skończyć. Wpatruję się w zdjęcia i przypominam sobie wszystko ze szczegółami. Smażoną cukinię w pesto jedzoną na przednim fotelu kampera, “puszczanie kaczek” na plaży, ból karku od długiego wpatrywania się w zorzę polarną. Chłodne poranki i przeciągające się popołudnia pełne mrużenia oczu od słońca. Rany, te Lofoty! Naprawdę zostawiliśmy tam kawałek siebie.
To trzecia część podróży kamperem po Norwegii w 2022 roku
Na Lofotach działo się jednak tyle, że powstała ta oto część 3 i ½. ;) W pierwszej części przejeżdżaliśmy przez Senję, w drugiej pędziliśmy po Andøyi by zobaczyć wieloryby. Trzecią część, a tym samym początek zwiedzania Lofotów, znajdziecie tutaj. Gotowi na dalszą historię?
Dzień trzeci, czyli najpiękniejsza tafla wody ma kolor zorzy
Dawno nie było żadnej wspinaczki, prawda?! ;) Z samego rana zostawiliśmy samochód na parkingu pod jedną z najpopularniejszych tras na Lofotach – Kvalvika Beach Trail. Trasa zajęła nam około 2 godzin i była naprawdę przyjemnym spacerem. Plażę podziwialiśmy tylko z góry, samotnie zdecydowałam się też zdobyć pobliski szczyt Ryten. Na szczęście Michał został z plecakami, bo dopiero w połowie drogi pod górę na szczyt uświadomiłam sobie, że jednak jestem zmęczona tym całym trekkingiem. Warto było jednak nadłożyć te kilkanaście metrów, bo rozciągały się stamtąd piękne widoki! A i satysfakcja była ogromna.
W nagrodę, aby uzupełnić spalone kalorie, wstąpiliśmy do Kafe Friisgarden niedaleko przepięknej Rambergstranda. Okazało się, że gospodarzem tego miejsca jest Polak, który oferuje nie tylko pyszną kawę, ale i dobre ciasta z pięknym widokiem z ogródka!
Było dopiero wczesne popołudnie, dlatego podjechaliśmy jeszcze do warsztatu szkła w Vikten. Jakie tam się tworzy cudeńka! Warto tam wstąpić, bo warsztat można zwiedzić przy okazji zwiedzania sklepu za darmo. Wstąpiliśmy też do Buksnes Church w Gravdal, który skupił naszą uwagę z samochodu po drodze. Trzeba przyznać, na czerwień wyróżnia się na tle zieleni i niebieskiego.
Lofoty nie jedno mają imię
Po kilku nocach nad brzegiem morza zmieniliśmy też klimat noclegu. ;) Zatrzymaliśmy się w Brustranda Fjordcamping. To camping nad samym fiordem, ocieniony pobliskimi szczytami. Można spać w małych czerwonych domkach lub jak my zaparkować w ich pobliżu. Oprócz nas, były tam tylko trzy inne osoby! W tym jeden Niemiec, z którym zaczęliśmy rozmawiać w stołówce podczas przygotowywania kolacji.
Skończyło się na tym, że wspólnie obserwowaliśmy niebo, a Michał nawet wysłuchał kilka wskazówek dotyczących robienia zdjęć i pożyczył ogromny statyw! Nasz został przypadkiem w domu… To była świetna noc. Dalekie od oświetlenia niebo migotało milionami gwiazd, a zorza polarna była mocna i wyjątkowo taneczna. To jest wrażenie nie do opisania, to migające po ciemnym nieboskłonie zielonkawe światło. Szczerze? Zapamiętamy ten moment do końca życia.
Dzień czwarty, czyli nawet nie wiem, kiedy to zleciało
To był nasz ostatni dzień na Lofotach! Następnego dnia musieliśmy już być w Tromsø, by oddać kampera. Pierwszego dnia na Senji tak dziwnie i nienaturalnie było nam spać w samochodzie, a teraz było nam naprawdę przykro, że musimy się z nim rozstać!
Czy przeciągaliśmy ten dzień jak tylko się dało? ;) Chyba tak, bo cofnęliśmy się, by wstąpić jeszcze do Eggum i zobaczyć Borga – ruiny poniemieckiej stacji radarowej wybudowanej w czasie II Wojny Światowej. Główną atrakcją okazały się dla nas jednak łabędzie poderwane do loty i owce turystki, które świetnie pozowały do zdjęć. Po kilku dniach na Lofotach mogę z pewnością powiedzieć, że norweskie owce, to odważne i zadziorne zwierzęta, haha! ;)
Lofoty, powoli się żegnamy…
Wstąpiliśmy jeszcze na plażę w Eggum i ruszyliśmy dalej w stronę kontynentu. Wydaje mi się, że wcześniej już o tym wspominałam, ale teraz mam dwa świetne przykłady na potwierdzenie tej tezy. Naprawdę warto zatrzymywać się przy brązowych znakach turystycznych! Takim sposobem zatrzymaliśmy się przy małym domku. Michał twierdził, że dróżka prowadzi do czyjejś posesji, jednak instynkt kazał mi brnąć w krzaki. ;) Okazało się, że to Gårdsvatnet observation tower – wieża do obserwacji ptaków! W podobny sposób odkryliśmy rzeźbę Untitled (Dan Graham).
Zrobiliśmy krótki przystanek przy przepięknej plaży Rørvikstranda. Część osób spała tam w namiotach, choć tego dnia naprawdę mocno wiało! Żegnając się powoli z Lofotami, odwiedziliśmy jeszcze ich tutejszą Wenecję :) Henningsvær, bo o tym miasteczku mowa, zrobiło się niezwykle popularne przez boisko do piłki nożnej umieszczone na jednej z jego wysepek. Nie jest to jednak jedyny punkt warty odwiedzenia! Domy niczym w wspomnianym włoskim mieście znajdują się nad licznymi kanałami stworzonymi samoistnie między wysepkami, które łączą mniejsze i większe mosty. Miasteczko ma też kilka uroczych sklepików i kawiarenek. My wstąpiliśmy na kawę do Henningsvær Lysstøperi and Cafe. Wystrój i obsługa miejsca były świetne! Zresztą napoje i ciasto też!
Nie mogliśmy już jednak przedłużać i udawać, że wcale nie mamy do pokonania 445 km do Tromso. Pora pożegnać się z Lofotami! Zanim się ściemniło znaleźliśmy nocleg w Sandtorg, w Sandtorgholmen Hotel. A właściwie zaparkowaliśmy naszego kampera obok drugiego, które należało do miłego starszego małżeństwa i psa. Nocleg do najgorszych nie należał, choć znajdował się bardzo blisko głównej drogi. Pierwszy raz od przyjazdu do Norwegii zasypialiśmy przy dźwiękach cywilizacji…