lofoty
Norwegia

Norwegia kamperem, część 3. Lofoty

To trzecia część podróży kamperem po Norwegii z 2022 roku

W pierwszej opisywałam trasę po Senji. W drugiej dotarliśmy na wyspę Andøya, gdzie widzieliśmy wieloryby. WIELORYBY! Na czym skończyliśmy? Ach tak, spacerowaliśmy chwilę po Sortland, zwanym Niebieskim Miastem, i ruszyliśmy na koniec wyspy Langøya. Dojechaliśmy do Melbu, skąd skorzystaliśmy z promu do Fiskebøl. Tym samym znaleźliśmy się na archipelagu Lofotów! Woohoo!

O matko, Lofoty! 

Na Lofotach spędziliśmy cztery dni. Choć szykowaliśmy się do tego miesiącami, nasza wypełniona pinezkami mapa bardziej służyła za pomoc niż dokładny plan. Jechaliśmy przed siebie, często sugerując się tablicami informacyjnymi lub zwykłą zachcianką. Czy widzieliśmy wszystko? Nie. Ale przynajmniej mamy dobry powód, żeby wrócić. 

Dzień pierwszy, czyli czytaj mapę albo morduj się w drodze na szczyt

Lofoty przywitały nas po królewsku! Prom powoli wpływał w jeden z fiordów, otaczała nas tylko cisza, odbijająca światło słońca woda i wysokie szczyty. Mrużąc oczy, powoli dostrzegliśmy też domy, które pod górami wydawały się niezwykle malutkie. Jeżeli którekolwiek z nas miało obawy przed pływaniem na łodziach po wydarzeniach z poprzedniego dnia, to na tym promie bezpowrotnie przeminęły.

Nie zmienia to jednak faktu, że po 40 minutach na morzu zrobiliśmy się głodni. ;) Zatrzymaliśmy się więc przy Austnesfjorden. Ugotowaliśmy obiad na parkingu, używając turystycznych palników. Przechadzając się po kładce przy fiordzie, już wiedzieliśmy. Te wszystkie zdjęcia na Instagramie nie kłamały! Lofoty są przepiękne i najbliższe dni zapowiadają się świetnie! 

Wstąpiliśmy do Svolvær na krótki spacer. Mieliśmy jednak jeszcze jeden cel na oku, a zbliżał się wieczór. Wyczytaliśmy o łatwym szlaku na Tjeldbergtind, z którego rozciągał się przepiękny widok na miasto i okoliczne wysepki. Długo szukaliśmy parkingu i “trochę” źle odczytałam znaki… Finalnie znalazłam ścieżkę wydeptaną w krzakach i przekonałam Michała, że to właśnie o tym szlaku czytałam. Błąd! Ścieżka prowadziła mocno pod górę, kamieniami po których niekiedy spływał mały strumyk. 

Svolvær – 50 minut, 8 zawałów, 3 postoje

Po 50 minutach, 8 zawałach i 3 postojach na wodę dotarliśmy na szczyt. I od razu zapomnieliśmy o zmęczeniu! Nie wiedzieliśmy w którą stronę patrzeć, bo z każdej rozciągał się przepiękny widok, na który nie mogliśmy się napatrzeć. Wydaje mi się, że na jednym zdjęciu uchwyciliśmy też lecącego bielika, ale ręki sobie nie dam uciąć. W każdym razie mewa to na pewno nie była. 

Schodząc, znaleźliśmy inną drogę ze szczytu. Okazało się, że faktycznie jest to dłuższa, ale utwardzona droga o lekkim nachyleniu. Cóż, przynajmniej mamy o czym opowiadać. ;) Gdy doszliśmy z powrotem do samochodu była już 19:00, dlatego zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Zwłaszcza, że zbliżał się dzień prania – zapakowaliśmy odpowiednio mniejszą ilość ubrań, by zmieścić się wygodnie w plecaki wielkości bagażu podręcznego.

Na wspomnianej już aplikacji park4night znaleźliśmy Hov Camping. Był prysznic, była pralka. ;) Kolejny raz zaparkowaliśmy kampera tuż przy plaży, tym razem jednak towarzystwa dotrzymywało nam stado konii. Załapaliśmy się akurat na złotą godzinę, słońce odbijało się w ich grzywach i wyglądało to po prostu magicznie. Nabuzowani pozytywną energią, chcieliśmy usiąść w restauracji campingu i w końcu zjeść przy stole. Niestety, miejsce było zapełnione niemieckimi turystami i choć znaleźliśmy ostatni wolny stolik, byliśmy bardzo długo ignorowani przez obsługę. Finalnie zadowoliliśmy się fasolką z puszki.

Czy było nam smutno, że po godzinie wyszliśmy z restauracji z pustymi żołądkami? Jasne. Czy zapomnieliśmy o tym, kiedy tylko słońce zaszło za horyzont? Tak. Choć przed wyjazdem do Norwegii wszyscy mówili, że to jeszcze za wcześnie, naszym oczom ukazała się pierwsza nieśmiała zorza polarna. Ok, bardziej ukazała się ona Michałowi, bo ja nie wierzyłam jego słowom i poszłam w kimę. Ale coś tam widziałam, wychylając nieśmiało głowę ze śpiwora! ;)

Dzień drugi, czyli Wikingowie łowili krewetki

Poranek drugiego dnia spędziliśmy na plaży w Gimsøya. Tej, przy której zostaliśmy na noc. Następnie ruszyliśmy w trasę, zaczynając od Gimsøy Kirke. Nie wiem, czy widziałam kiedyś więcej dziur w drodze niż na tej prowadzącej do kościoła! Póki go nie zobaczyliśmy, nie byliśmy pewni czy to właściwa droga, czy może wjechaliśmy komuś na posesję. Po kilku zdjęciach popędziliśmy ku Lofotr Viking Museum, które było czynne tylko do 16, a które Michał jako fan Wikingów bardzo chciał zobaczyć. 

Lofotr Viking Museum jest nie tylko świetnie umieszczone na miejscu starej osady, ale i jego budynek przypomina odwróconą łódź. Za dwa bilety zapłaciliśmy 360 NOK i spędziliśmy tam około 1.5 godziny. Odwiedziliśmy chatę Wikingów pełną przeróżnych artefaktów i lasem przeszliśmy do zatoczki, w której stały dwie drewniane łodzie. 

Szczerze mówiąc, na Lofotach wystarczy być. Nie muszę podawać Wam dokładnej trasy czy punktów, bo niezależnie jak pojedziecie to nie zawiedziecie się i zobaczycie coś pięknego. Niekiedy nie jestem nawet w stanie podać dokładnej lokalizacji czy nazw, bo wiele miejsc zobaczyliśmy przypadkiem po trasie. Tak było między innymi z zatoką, gdzie spotkaliśmy parę kajakarzy. 

Ten dzień mógłby się nie kończyć…

Po prostu pędziliśmy przed siebie do Å i Lofoten, najdalej wysuniętej wioski Lofotów do której można dotrzeć bezpośrednio samochodem. Dalej są już tylko Værøya i Røstlandet do których dotrzeć można tylko promem! Teraz zabrakło nam na nie czasu, ale może innym razem? ;) 

Zanim dotarliśmy do Å i Lofoten zatrzymaliśmy się jeszcze na malutkiej wyspie Sakrisøya. Tam wstąpiliśmy do Anita’s Sjømat – sklepu i baru w jednym. Michał zamówił rybnego burgera, ja gar krewetek. Zachęceni opiniami wzięliśmy też zupę rybną do podziału. Nie wiem, czy przyczyniła się do tego dieta kamperowa, czy wyspiarskie otoczenie restauracji, ale wszystko smakowało wy-bo-rnie! Przed dalszą drogą kupiliśmy też kilka pamiątek, w tym plakat, który jakimś cudem dowieźliśmy w całości w podręcznym.

Na noc zatrzymaliśmy się w Lofoten Beach Camp – jedynym miejscu, które wygooglałam jeszcze planując podróż. Oferują również noclegi w domkach i pokojach głównego budynku, zdecydowaliśmy się jednak kontynuować norweską tradycję i zaparkować z widokiem na plażę. ;) 

Ciąg dalszy nastąpi… 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.