To już rok My Serenity Sky! Jak do tego doszło?
To już rok My Serenity Sky! 12 miesięcy temu stworzyłam to miejsce, by dzielić się swoimi przeżyciami podczas podróżowania i poznawania Londynu. Przez ten czas pojawiło się 26 artykułów, około 450 zdjęć, ponad 1 300 wyświetleń i… Jakieś 3 wątpliwości, by usunąć to miejsce.
Ale jestem!
Pamiętam jak rozmyślałam nad stworzeniem bloga. Zaczęło się dość banalnie – w przeciągu kilku miesięcy aż dwie (!) osoby zapytały mnie o rekomendacje w Rzymie. Grzebałam w zdjęciach, starych rozmowach, historii przeglądarki… Pomyślałam, że gdybym miała swoją stronę internetową, mogłabym po prostu wysłać link: “hej, zobacz, tu spałam, najsmaczniejsze tiramisu zjesz tutaj, to miejsce jest warte zobaczenia”. W tym samym roku zwiedziłam też Majorkę i Mediolan oraz wiele miejsc na Dolnym Śląsku.
Tak. Chciałam mieć swoją stronę w internecie, pokazać wszystkie zobaczone przeze mnie miejsca – dać wskazówki, zachęcić do podróży. Zwyczajnie w świecie opowiedzieć o tym, jak minął mi czas na urlopie. Jednak od razu zaczęły się pytania: czy dam radę to wszystko opisać w interesujący sposób? Czy mam wystarczająco dużo dobrych zdjęć? Czy znajdę na to czas?
Łatwo nie było
Potem nadeszła przeprowadzka do Londynu. Moje myśli były skupione na ekscytacji pomieszanej ze zdenerwowaniem. Znaleźliśmy się w całkowicie nowej rzeczywistości – bez rodziny i znajomych, bez pracy, bez rozumienia tutejszego akcentu. Mieliśmy oszczędności, ale wydaliśmy je na pierwszy miesiąc życia, a także… bilet autobusowy do Leeds i koncert Bring Me The Horizon. Spełnianie marzeń ponad regularne jedzenie! :) Boże, dla tych dudnień basu w płucach zrobiłabym to drugi raz.
Pierwszy wypad do centrum Londynu nie miał nic wspólnego z komediami romantycznymi. Nie zrozumcie mnie źle, marzyłam o tym miejscu od dziecka. Od pierwszych stron Harrego Pottera, po ostatnie Sherlocka Holmesa. Nie było jednak biegu z piskiem “o rany, jesteśmy!”. Wiało jak cholera, poszliśmy na krótki spacer brzegiem Tamizy i zjedliśmy tanią chińszczyznę w pudełku. A potem ujrzałam Tower Bridge i pomyślałam “cholera, jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być”!
Jednak się udało
Chciałam poznać Londyn od podszewki – zaglądnąć w każde miejsce, poznać tradycje i obyczaje, spróbować wszystkiego co się da. Kupiłam nawet grubą książkę o historii miasta! Jednak przez pierwsze miesiące byliśmy z Michałem głównie skupieni na pracy i wyrównywaniu rachunków. To śmieszne, ale twierdziłam, że nie jestem gotowa powiedzieć o Londynie w taki sposób, w jaki bym od siebie oczekiwała. Pomysł czekał.
A potem Julia z Twin Peaks Cafe zdradziła, że znajomi z pracy namawiają ją do założenia bloga. “Stara, zróbmy to razem!”. Pewnie dałabym się nadal kotłować myślom, ale pojechaliśmy z Michałem na weekend do Paryża. Spojrzałam na to miasto i postanowiłam – chcę opowiedzieć o tym miejscu na swój sposób, nieważne czy będzie “dobry”!
O jakieś trzy razy za dużo
Wróciłam do Anglii i kupiłam domenę My Serenity Sky. Po tym czasie jeszcze kilka razy zastanawiałam się, czy to na pewno był dobry pomysł. Miałam tygodnie milczenia, pojedyncze lub zmieniające się w miesiące. Koronawirus i siedzenie w domu nie ułatwiało sprawy.
Raz było już poważnie. Bo nikt tego chyba nie czyta, bo jestem zmęczona i nie mam czasu, bo chyba jednak jestem nudna. “Myślałam, że robisz to dla siebie i sprawia Ci to radość”. Mama jak zawsze trafia w punkt.
Rok temu kochałam podróżować
Blog uświadomił mi, że to nie wszystko. Tak naprawdę uwielbiam chodzić bez mapy, odkrywać nowe miejsca, próbować lokalnych smaków. Bardzo lubię fotografować i robię to naprawdę dobrze, nawet jeżeli nadal korzystam w tym celu z telefonu. W dodatku zrozumiałam, że Michał jest genialnym współpracownikiem – świetnie nam się razem zwiedza, planuje, decyduje i tworzy wspomnienia.
To miejsce mnie motywuje. Do zadawania pytań, do błądzenia, uwieczniania chwil. “My Serenity Sky” to mój kawałek internetu, mój publiczny pamiętnik – dziennik podróży. A teraz ma już rok! I jestem z siebie cholernie dumna.
Poczatki sa najgorsze, ale razem dajemy rade. Jestem z Ciebie CHOLERNIE PRZEDUMNA, Ziomku.
Keep on keepin’ on! <3
Awwww, dziękuję <3