Londyn – przewodnik (bardzo) subiektywny
Londyn potrafi przytłoczyć. Ba, mieszkam tu już prawie 3 lata, a nadal potrafię zamyślić się w metrze z niedowierzaniem “o cholera, naprawdę to robię, jestem w Londynie”. Londyn jest ogromnym miastem, trzecim co do wielkości w Europie, z prawie 9 milionami mieszkańców. W 2018 roku znalazł się na 2 miejscu najczęściej odwiedzanych miast na świecie. Dlatego przygotowałam subiektywny przewodnik po Londynie, w którym luźno dzielę się wrażeniami z tego miasta. Tak, żebyście poznali je bliżej i czuli się pewniej po przyjeździe do tej wielkomiejskiej dżungli. Gotowi? :)
I am standing in the rain…
Tak jak w górach potrzebne są wygodne buty, tak w Londynie parasolka lub kurtka przeciwdeszczowa. Pamiętam, jak za małolata oglądałam pogodę, i kiedy we Wrocławiu pokazywano przelotne opady, machało się ręką, bo zazwyczaj ich nie było. W Londynie jest odwrotnie – mogą być nawet wtedy, kiedy pogoda ich nie przewidziała. ;)
Ale! To nie jest tak, że jak Londyn, to zawsze pada. “Angielska pogoda” jest częstsza w górnej części Wielkiej Brytanii, a stolica będąca na jej południu daje sobie radę. :) Deszcze nie są tu tak częste, jednak możecie spotkać pochmurne, szare niebo, które na zdjęciach potrafi wybić fioletem podczas edycji (serio, nie umiem tego logicznie wyjaśnić).
Jeżeli wybralibyście się gdzieś poza miasto, to weźcie pod uwagę wiatr. My za pierwszym razem pojechaliśmy nad morze na spacer w październiku i oboje wróciliśmy przeziębieni, ups.
Hiya! Are you alright?
Pora na moją ulubioną anegdotkę, hehe. ;) Stoję przy kasie w Tesco, niepewna niczym świeżo wyklute pisklę i słyszę od kasjera pytanie. Przyzwyczajona, że podczas skanowania produktów może dotyczyć wyłącznie tego, czy chcę reklamówkę, pewnym tonem odpowiadam: “NO” (“NIE”). I tu konsternacja, kurtyna opada, a kasjer ma minę, jakby zastanawiał się nad poleceniem mi psychologa, który pomoże mi wyjść z depresji. Bowiem pytanie brzmiało, czy wszystko w porządku. Uświadomiłam to sobie dopiero, kiedy kasjer rozpoczął obsługę następnego klienta.
Każda rozmowa, KAŻDA, zaczyna się od tego, jak się czujesz i czy wszystko jest w porządku. Ba, powitanie “hiya” to skrót od “hi, how are you”. Jeszcze lepiej, Anglicy zadają to pytanie ZAWSZE, ale nie zawsze oczekują na nie odpowiedzi. To jak część powitania, chyba nawet część przynależności społecznej, bo ostatnio koleś wyprowadzający psa i przechodzący obok mnie czekającej na autobus zapytał, czy wszystko okej. I nie flirtował, serio. Anglicy po prostu wymiatają w “small talk”.
Dlatego, kiedy usłyszycie “are you alright?” lub “how are you” lub samo “alright?” powiedzcie po prostu, “fine, and you?” albo nawet samo “and you?”, a następnie przejdźcie do rozmowy. Czasem nawet rozmówca po zapytaniu, czy wszystko w porządku, przejdzie od razu do rozmowy, więc totalnie się nie przejmujcie. :)
May I beg your pardon?
Po czym poznać obcokrajowca od Anglika? Obcokrajowiec nigdy nie będzie wystarczająco uprzejmy. Wybaczcie, musiałam. ;) Wydaje mi się, że statystycznie najczęściej używanymi słowami w Anglii są “thank you” (dziękuję) i “please” (proszę). Jeżeli pójdziecie do kawiarni po latte i powiecie “latte”, albo co gorsza “give me latte” to nie miejcie do siebie potem pretensji, że ta kawa jest nieco wodnista od śliny baristy. Nie, w kawiarni, w której pracuję, nigdy tak nie zrobiliśmy, ale niejeden raz włos nam się zjeżył na głowie, haha. ;)
Na początku ciężko było mi się przestawić w pracy z trybu “podaj mi chusteczkę” na “czy mógłbyś podać mi chusteczkę” albo “podaj mi chusteczkę, PROSZĘ”. Ale Anglicy bycie uprzejmym wyssali z mlekiem matki, to jest dla nich naturalne i totalnie nie rozumieją, dlaczego inne języki są tak nieuprzejme.
Dobbie is free!
Wiecie już, że parasolka i uprzejmość to najważniejsze rzeczy, jakie warto zabrać do Londynu. Ale jak się ubrać?! Jak chcecie. Serio. Nie wiem, kto stwierdził, że skarpety do klapek to szczyt “polaczkowania”, ale do Anglii to stwierdzenie jeszcze chyba nie dotarło. Albo dotarło i niektórym się to bardzo spodobało. ;) Chcesz wyjść w kapciach z futerkiem, wałkach do loków na głowie, proszę bardzo. Strój pingwina kurzy się w szafie? Nie ma sprawy.
Ha, z tym strojem pingwina też mam historię. Bo widzicie, mając 16 lat zwiedzałam Londyn po raz pierwszy. Kilka lat wcześniej spędziłam całe lato w długich spodniach, bo (totalnie nie mam pojęcia czemu) wstydziłam się swoich nóg. A tu spaceruję przez Tower Bridge, a po drugiej stronie mija mnie grupa ludzi przebranych za pingwiny. Tak, te ptaki. PINGWINY. I totalnie nikt na nich nie reaguje, ludzie przechodzą i przebiegają jak zwykle! To chyba właśnie w tym momencie pokochałam to miasto. Za wolność i bycie kim tylko chcesz.
Nie kłamię, przykład z autopsji. Kiedyś patrzyłam na to, czy ciuchy do siebie pasują i czy “wypada tak wyjść”. Czy nikt nie spojrzy na mnie krzywym okiem (jak koleżanka, która wyśmiała mnie, że założyłam adidasy do sukienki). Teraz przed wyjściem patrzę w lustro i jedyne pytanie, jakie pojawia się w mojej głowie, to czy ja podobam się SOBIE. Londyńska kuracja, polecam. :)
Look left, look right… Clap!
Ta informacja uratuje Wam życie. Kochani, ruch w Anglii jest lewostronny. Niby wszyscy to wiemy, a i tak głowa wędruje automatycznie “prawo, lewo, prawo”. Wiem, coś o tym! Dlatego proszę, skupcie się przed wejściem na pasy i walczcie z odruchem, nie żartuję. :) W centrum miasta często przy pasach na drodze wielkimi literami białą farbą napisane jest, w którą stronę patrzeć.
Według Top Gear, Londyn to miasto po którym nie da się jeździć. Faktycznie, drogi są zatłoczone i wygląda to dość nerwowo. Dlatego, jeśli myślicie o wypożyczeniu auta – dużo szybciej i wygodniej będzie Wam podróżować metrem.
Mind the gap!
Metro to najwygodniejszy i najszybszy sposób, żeby zobaczyć Londyn! Rządzi się jednak swoimi prawami ;) Po pierwsze i najważniejsze, jeżeli nie chcesz wkurzyć Londyńczyka, nie blokuj bramki metra i przygotuj sobie bilet do zeskanowania wcześniej. Obowiązuje też zasada chodzenia po lewej stronie, na schodach ruchomych również – stoimy po prawej i lewą zostawiamy dla tych, którym się spieszy. :)
Kiedy w końcu znajdziesz się na stacji, “mind the gap”! Taki komunikat usłyszysz z głośników przy zbliżającym się pociągu. Po prostu uważaj na lukę między stacją a pociągiem, bo niekiedy są one spore.
Kiedy za pierwszym razem weszłam na stację metra, serce biło mi jak szalone. 11 linii, ogrom tuneli i przystanków… Ale wystarczy tylko wziąć głęboki wdech, bo to naprawdę nie jest takie trudne. Ba, jest banalnie proste! :) Każda linia metra oznaczona jest kolorem, a stacje są bardzo dobrze oznaczone i bez problemu odbijesz się na właściwej bramce. Musisz się przesiąść z jednej linii w drugą? Też nie problem! Od razu po wyjściu z pociągu zobaczysz znaki.
Dużo mówi się o Oyster Card, jako najlepszym sposobie podróżowania, ale… Nigdy z niego nie korzystałam. Odbijam się na podobnej zasadzie jak Oyster, ale własną kartą bankową. Jeżeli macie Monzo (jak ja), Revolut, albo inne konto walutowe, to tą opcję Wam polecam. :) Wystarczy rozpocząć i zakończyć podróż przez przyłożenie telefonu / karty do czytnika przy bramkach – na następny dzień Transport of London policzy Waszą podróż poprzez ilość zaliczonych stref i ściągnie odpowiednią płatność, która nigdy nie jest większa niż dzienny bilet. System myśli za Was, Wy musicie pamiętać tylko o tym, żeby podróż za każdym razem rozpocząć i zakończyć. Opłaca się, prawda?
Co również się opłaca, to podróżowanie w określone dni i godziny. W Londynie doba podzielona jest na “peak” i “off peak”, czyli godziny szczytu (czas, kiedy ludzie podróżują do pracy między 6.30 a 9.00 oraz z pracy między 16.00 a 19.00) i poza godzinami szczytu. Podróżując między 9.00 a 16.00, czy po 19.00 w tygodniu oraz w weekendy przez cały dzień płacicie taniej!
3 lata w Londynie – kiedy to minęło?!
W październiku miną 3 lata, od kiedy przeprowadziliśmy się do Londynu, a właściwie do miejscowości pod nim. Czy coś się zmieniło? Dużo, aż ciężko to opisać. Niekiedy tęsknię za Wrocławiem, ale bycie tutaj to niesamowita przygoda. Bo widzicie, Londyn i Anglia były moim marzeniem od dziecka (i Hogwart, ale to już inna historia).
Poza tym, ta przeprowadzka niesamowicie dużo nas nauczyła. Nie tylko podszkoliliśmy język. Kontakt z wieloma kulturami, językami, tradycjami szerzej otwiera oczy. Inaczej patrzymy na niektóre sprawy, zwyczajnie w świecie zmieniliśmy się. Może nie o 180 stopni, ale na pewno o kilka znaczących. :)